Niewidzialna rzeźba sprzedana. Co na to historycy sztuki?
Mediami społecznościowymi oraz newsami z codziennych dzienników wstrząsnęła niedawno wiadomość o tym, że włoski artysta Salvatore Garau stworzył rzeźbę, której nie ma, a raczej – jak twierdzi on sam – rzeźbę, która jest próżnią. Sprawa wzburzyła opinię publiczną, gdyż praca została sprzedana na aukcji za 14 820 euro (niemal 67 tys. zł) anonimowemu mediolańskiemu kolekcjonerowi za pośrednictwem Domu Aukcyjnego Art-Rite. Jedynym namacalnym dowodem zakupu pracy jest certyfikat autentyczności.
Garau zatytułował swoją nieistniejącą rzeźbę „Io sono”, co po włosku oznacza „Jestem”. Chociaż dzieło materialnie nie istnieje, jego autor nie zgadza się z zarzutami, że jego rzeźba jest niczym. Uważa, że jest próżnią, a próżnia to „przestrzeń pełna energii”.
Ponadto portal ArtNet donosi, że zgodnie z instrukcjami Garau rzeźba powinna być prezentowana w prywatnym domu wolnym od jakichkolwiek przeszkód, na obszarze o długości około 5 stóp na 5 stóp szerokości (5 stóp to ok. 152 cm). Ponieważ praca nie istnieje (w sensie materialnym), nie ma specjalnych wymagań oświetleniowych lub klimatycznych.
Z kolei jak informuje „Newsweek” (wersja amerykańska online), „Io sono” nie jest pierwszą niewidzialną rzeźbą, jaką stworzył Salvatore Garau (nota bene uznany artysta – jego prace można znaleźć np. w Museo del Novecento oraz Padiglione d'ArteContemporanea w Mediolanie). Pierwszą niewidzialną pracę Garau, która nosi tytuł „Kontemplujący Budda”, można zobaczyć na Instagramie artysty, gdzie zamieścił on film, z którego wynika, że praca jest fragmentem przestrzeni ponad brukowanym pawimentem na Piazza della Scala w Mediolanie. Obszar metaforycznej egzystencji dzieła jest oznaczony kwadratem z taśmy.
Co zaskakuje historyka sztuki w tej opowieści?
- Tylko to, że działanie Garau wciąż szokuje widzów! Tego typu strategie artystyczne liczą już ponad sto lat – wystarczy przypomnieć wystąpienia twórców z ruchu dadaistów z czasów I wojny światowej. I tu, by pozostać w kręgu nicości, przywołać słynną szklaną bańkę Marcela Duchampa (twórcy tzw. ready mades – czyli dzieł sztuki „znalezionych przypadkiem” przez artystę) z powietrzem Paryża. Co więcej, gdy oryginalna praca się stłukła, Duchamp stworzył jej repliki, które można oglądać w kilku muzeach świata (wszystkie są traktowane jak oryginały). Inny dadaista, Kurt Schwitters, otwarcie twierdził: „Wszystko, co artysta wypluje, jest sztuką”. W poglądzie tym twórca nie był osamotniony. W latach 60. XX wieku artysta związany z nurtem minimalizmu, Donald Judd, stwierdził, że „sztuką jest to, co się za sztukę uważa”. A ponadto, będąc uznanym rzeźbiarzem, przekornie głosił: „Na pewno nie uważam, że tworzę rzeźby”.
Także nie jest to nic nowego – tak sprawę komentuje prof. Aneta Pawłowska z Instytutu Historii Sztuki UŁ.
Skąd te strategie szokowania widza? Gdyby podejść do sprawy wnikliwie, należałoby poświęcić temu problemowi co najmniej jeden wykład akademicki. Mówiąc krótko, sztuka zawsze była dziedziną, która wymaga zrozumienia i przygotowania od swego odbiorcy.
- W dawnych czasach rolę znawcy sztuki odgrywał tzw. arbiter elegantiarum. Dlaczego dziś zakładamy, że każdy, bez przygotowania, musi rozumieć meandry sztuki współczesnej? Ja nie rozumiem czym jest “spalony” zatem nie oglądam meczów piłki nożnej – podsumowuje historyk sztuki.
Prof. Aneta Pawłowska jest ekspertem Uniwersytetu Łódzkiego w takiej tematyce jak: sztuka, kultura, Afryka, muzealnictwo, audiodeskrypcja.
Szczegółowy obszar ekspertyzy: historia sztuki: malarstwo i rzeźba polska XIX/XXI w.; sztuka historia i kultura Afryki Subsaharyjskiej; audiodeskrypcja dzieł sztuki.
Tekst: prof. Aneta Pawłowska i Bartosz Kałużny, WF-H UŁ
Redakcja: Centrum Promocji UŁ