Na antologię składają się teksty, których autorami są prozaicy i poeci, działacze polityczni, artyści – aktorzy, reżyserzy oraz dziennikarze. Wszyscy oni – Josef Okrutny, piszący o bałuckich tkaczach, Icchak Goldkorn – piewca żydowskiej bohemy, Mojżesz Puławer – znawca teatrów i miłośnik ulicy Pieprzowej, Szymon Dżigan – aktor i znakomity gawędziarz, Pinkus Minc – kronikarz łódzkiej gminy żydowskiej, a także piszący o prasie żydowskiej i środowisku literackim Chaim Lejb Fuks i Icchak Janasowicz, autor wspomnień o Izraelu Rabonie, przeżyli Zagładę. Wszyscy wybrali emigrację (sic!).
Jak piszą we wstępie redaktorzy antologii, ich zamysłem było „ukazanie bujnego życia żydowskiej społeczności miasta”. Mamy więc tu salony literackie, które skupiały, piszących w jidysz, choć nie tylko, poetów i prozaików. Jeden z nich prowadziła znana poetka Miriam Ulinower, przy ulicy Narutowicza 11. Z kolei przy Kilińskiego 23 spotkania literackie organizował Mendel Gelbart. Często takie miejsca były nie tylko – jak salon literacki Icchaka Kacenelsona – „uniwersytetem dla łódzkich artystów żydowskich”, ale stawały się również jadłodajnią czy noclegownią. Łódzka bohema żydowska miała też swoją kawiarnię – zorganizowaną na wzór paryski Cafe Astoria, róg Piotrkowskiej i Śródmiejskiej (dzisiejsza ul. Więckowskiego) - gdzie toczyły się gorące dyskusje o sztuce. Pokazy sceniczne, jak ten z 1927 roku, zatytułowany „Glat koszer”, odbywały się w Białej Sali hotelu Adolfa Manteuffla przy Zachodniej 43. Trochę mniej elegancki był lokal Pod Szklanką, gdzie specjalnością były przepyszne placki i mleko i gdzie można było posłuchać radia; gośćmi bywali tam najczęściej studenci, mniej zamożni artyści i lewicowcy. Odważniejsi zaglądali też czasem do Brudnego Szmula przy Zawadzkiej 4 (dziś Próchnika).
Bohaterowie tych wspomnień chodzili dobrze znanymi nam ulicami. Wypoczywali na piknikach w Helenowie, spacerowali – jak Icchak Goldkorn i Alter Hofman – alejkami parku Staszica. Hofman, z zawodu krawiec, zdążył tuż przed wybuchem wojny wydać tom opowiadań, planował zakopać kilkadziesiąt egzemplarzy na podwórku przy ulicy Zgierskiej, gdzie mieszkał. Umarł z głodu w getcie.
Krawcem był także J. Szwider (niestety, w książce nie odnajdziemy jego pełnego imienia), który marzył o karierze scenicznej. Wstąpił do koła dramatycznego Undzer Winkl i został uznany za jednego z najzdolniejszych aktorów, jednak jego kariera nie potoczyła się pomyślnie. Oblał egzamin w Związku Artystów Scen Żydowskich w Warszawie i załamał się, przestał myśleć racjonalnie – wpadł kiedyś na scenę filharmonii przy Narutowicza, gdzie wystawiano sztukę w jidysz i zaczął krzyczeć – „Być albo nie być…?” Znalazł się w szpitalu dla umysłowo chorych i gdy rozpoczęła się okupacja, razem z innymi chorymi, został zamordowany.
Celowo nie koncentruję się na postaciach najbardziej znanych, którym poświęcono wiele artykułów i książek. Rezygnuję z opowieści o Dawidzie Bajgelmanie, Mojżeszu Brodersonie, Jankielu Adlerze czy Lejbie Icchaku Perecu. Pomijam też niesłychanie popularne przed wojną jidyszowe dzienniki „Lodzer Togblat” i „Najer Folksblat”, gdzie pracowali najlepsi dziennikarze i zamieszczali teksty wybitni twórcy literatury żydowskiej. Wolę wyprawę na uliczkę Wąską na Bałutach, przy której sama teraz mieszkam i gdzie bywał satyryk Jakub Obarżanek, który bohaterem swoich cotygodniowych felietonów uczynił Piniele Mazka z ulicy Wąskiej, przygadującego wszystkim cwaniaka. Wybieram towarzystwo ulicznych grajków, kataryniarzy i ślepego Berke z laską, którego zachwycający głos rozbrzmiewał na nędznych podwórkach. A także ulicę Pieprzową, na której mieszkali rzeźnicy, prostytutki i handlarze z placu Jojne Pilcera.
Jak pisze Goldkorn - „żydowska Łódź obfitowała w marzycieli, myślicieli i bohaterów ducha […] promieniowali pięknem, dodawali otoczeniu uroku i barw”. Taki był Herszele „Zohar” – utrzymywany przez zamożnych mecenasów zgłębiacz starożydowskiej literatury religijno-filozoficznej czy Chaim Wodnik, biegły w zawiłościach Talmudu religijny włóczęga pomieszkujący na kwaterach u znajomych. Jednym z nich był Szmul Trybownik, który użyczył Wodnikowi izbę przy ulicy Kamiennej. Izbę, w której dzień i noc siedziano przy stole i rozmawiano. O czym? Chaim Wodnik był miłośnikiem Epikura, Lukrecjusza, Diogenesa, Woltera i Anatola France’a… Gdy na początku okupacji został schwytany przez SS i skierowany do pracy przy rozładunku, po powrocie do domu, powiesił się „jakby chciał swym wyciągniętym językiem wypowiedzieć ostatni sąd o świecie zamienionym w dżunglę…”
Niektóre z zamieszczonych w antologii wspomnień mają charakter sprawozdawczy. Znajdziemy w nich wiele nazwisk, tytułów, adresów. Są z pewnością cenne, ocalają świat, którego już nie ma, Łódź, której już nie ma. Mnie najbardziej poruszają te mówiące o spotkaniu w restauracji wegetariańskiej przy ulicy Południowej czy o perypetiach aktorów z teatru Ararat. Jednym z nich był Szymon Dżigan, zamieszkały przy Zawiszy 32, gdzie mieściły się: piekarnia, skład węgla i burdelik.
Dżigan pisze niesłychanie barwnie, przytacza wiele anegdot, śmieje się z siebie i swoich kolegów, ale nie unika poważnych tematów. Przywołuje skecz, jaki znalazł się w repertuarze nowo powstałego Teatru Dżigana i Szumachera – „Ostatni Żyd w Polsce”. Rzecz dzieje się w Polsce wolnej od Żydów, tak jak wymarzyli to sobie antysemici. Ustał handel. Podupadła gospodarka. Bandy studenckie włóczą się po miastach i nie mają kogo bić. Zapada decyzja – trzeba znaleźć jakiegoś Żyda! Okazuje się, że jest jeden, nie opuścił kraju. Wyprawia się dla niego bankiet, gra żydowską muzykę, spełnia jego życzenia. Gdy Żyd zamawia czulent i nadziewaną rybę, radio ogłasza apel, by odezwała się osoba, która potrafi przyrządzić te potrawy…
Autorzy we wstępie do książki przytaczają słowa niemieckiego badacza Wienfrieda Schulze, który w pracy poświęconej tzw. ego-dokumentom pisze, iż „dzięki tekstom wspomnieniowym jesteśmy bliżej ludzi żyjących w danym momencie historycznym”. Jest to jakby pisanie historii „od dołu”. Historii z jej subiektywizmem, emocjami, autentycznością. Ważne jest to szczególnie w odniesieniu do grup ludzi „marginalizowanych przez historiografię” tak jak łódzcy Żydzi. Jak Izrael Rabon, bałucki ulicznik, autor tomu poezji „Za płotem świata” i dwóch powieści – „Ulica” oraz „Bałuty”; mieszkaniec ulicy Pieprzowej 11, a potem 15 – pierwsze piętro. Ten miłośnik Jesienina, Rimbauda i E.A. Poe nosił na sercu – jak wspomina Icchaak Janasowicz – „torbę krzyków”. W antologii znajdziemy jego „Zapiski z 1939 roku”, w których opisuje pierwsze dni wojny w Łodzi – zagubienie, szok, kopanie rowów przeciwlotniczych, bombardowanie.
To, co mnie szczególnie poruszyło to spacer po Piotrkowskiej. „Potężne domy wznoszą się tu jak góry” – pisze Rabon – „W oknach nawet jednego światełka, zupełnie tak, jakby kamienice zupełnie opustoszały, bo ich mieszkańcy dawno uciekli. Piotrkowska, która zawsze, przez całą dobę tętniła życiem i nigdy nie zwalniała biegu, jest martwa. Nienazwany strach, ciężki i, chciałoby się rzec, lepki zawisł w powietrzu i gniecie z siłą lawiny […] Jakieś niejasne przeczucie dyktowane instynktem mówi mi, że długo nie zobaczę tych domów i ulic…” Nie zobaczył nigdy. Zginął w masowej egzekucji w Ponarach na Wileńszczyźnie.
Wśród łódzkich Żydów mogliśmy się znaleźć dzięki pracy jidyszystów tłumaczących zebrane po latach teksty – Dariuszowi Dekiertowi, Natalii Krynickiej, Julii Makosz, Monice Polit, Agacie Reibach, Magdalenie Rucie oraz Annie Szybie. Seria Kultura Literacka Łodzi Wydawnictwa UŁ to niesłychanie cenne przedsięwzięcie. Na każdy kolejny tom czekam z niecierpliwością.
Więcej tekstów autorki znajdziesz TUTAJ.