Dr Damian Kasprzyk podczas jednego z Śniadań Prasowych UŁ
Na co dzień, czy od święta
Praktyka celebrowania Walentynek ma swoich kontestatorów. Krytycy tego zjawiska kulturowego wskazują na jego anglosaskie pochodzenie (analogia do Halloween), komercyjny charakter i dyskomfort jaki może przynosić ludziom samotnym z wyboru lub nie mającym „szczęścia w miłości”. Powiada się też, że uczucia tego rodzaju winniśmy okazywać na co dzień, a nie od święta.
Faktem jest, że w okolicach 14 lutego możemy odczuwać pewien przesyt symbolem czerwonego serca jako walentynkowym elementem wszechobecnych reklam. Z drugiej strony motyw gwiazdki i choinki dopiero pożegnaliśmy, a w gotowości czeka już wielkanocne jajko. Trudno sobie wyobrazić zatrzymanie tego procesu przy obecnym poziomie konsumpcji, za co w pewnym sensie wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Nie ma też chyba w kalendarzu święta (religijnego bądź świeckiego), które zyskiwałoby całkowitą akceptację ideową wielomilionowego społeczeństwa. Gdyby zastosować tu niesławną zasadę liberum veto, prawdopodobnie nie świętowalibyśmy niczego i nigdy. Nie pozostaje w związku z tym nic innego jak poszukać dobrych stron zmian obyczajowych oraz związków Walentynek z innymi tradycjami a także wskazać pożyteczną rolę praktyk, po które sięgamy 14 lutego.
Potężne koło zamachowe kultury – miłość
Powinniśmy zdać sobie sprawę czemu poświęcony jest ten dzień. Miłość – ten wstydliwy i czasem trywializowany aspekt ludzkiego życia (różnie zresztą rozumiany), to w istocie potężne koło zamachowe kultury. Czyny dokonywane z miłości lub w jej imieniu nieraz zmieniały bieg historii a dzieła powstające pod jej wpływem należą do najwybitniejszych jakie człowiek stworzył. Założyć powinniśmy, że każdy człowiek jest owocem miłości. Zalążek tej wielkiej siły tkwi w nas samych, ale może przede wszystkim w trzymających się za ręce nastolatkach, których mijamy codziennie na ulicy. Ich przyszłość, a także rzecz tak istotna jak przyrost demograficzny, w znacznej mierze zależą od udanej, odwzajemnionej miłości. Skoro zakochanym patronuje święty Walenty, przypomnijmy myśl innego męczennika – Pawła z Tarsu, który przekonuje, że spośród trzech konstytutywnych elementów ludzkiej duchowości – wiary, nadziei i miłości, ta ostatnia jest najważniejsza.
Walentynki zasadniczo wpisują się w czytelny i silny nurt polskich tradycji. Kult świętych był w katolickim kraju rozpowszechniony zarówno wśród elit jak i ludu. Równolegle do liczbowego określania daty w kalendarzu, istniał przecież sposób podawania jej za pomocą imienia świętego, którego wspomnienie Kościół danego dnia obchodził. Zyskało to swoje odzwierciedlenie chociażby w przysłowiach pogodowych np. „Gdy na św. Walenty mróz, chowaj sanie, szykuj wóz”. Dodatkowo wypadało wiedzieć jakich spraw dany święty był patronem i orędownikiem, aby modlitwę wstawienniczą skierować do właściwego adresata. Wymagało to szczególnego rozeznania, ale nasi przodkowie doskonale sobie z tym radzili.
Św. Walenty nie tylko od zakochanych
Z trudnych do zweryfikowania informacji pochodzących z pierwszych wieków chrześcijaństwa wynika, że św. Walenty był biskupem Interamna Nahars – dzisiejszego Terni we Włoszech. Jedna z wersji jego biografii umieszcza tę postać w III wieku. Wówczas biskup Walenty miał udzielać potajemnie ślubów w czasach, gdy cesarz Klaudiusz II Gocki wydał edykt zakazujący młodym mężczyznom wstępowania w związek małżeński przed odbyciem służby wojskowej. Inna, bardziej wiarygodna wersja biograficzna, umieszcza postać świętego w następnym stuleciu. Biskup Walenty miał wówczas w cudowny sposób uzdrowić z neurologicznych dolegliwości syna znanego filozofa, który w zamian zobowiązał się przyjąć chrzest. Senat rzymski, zaniepokojony autorytetem biskupa Walentego, miał zlecić jego zabicie. W świetle tych przekazów biskup Walenty poniósł śmierć męczeńską ok. 269 lub w 347 roku. Przez kolejne 1000 lat modlono się do św. Walentego o ulgę dla cierpiących na choroby psychiczne i epilepsję. Dopiero w późnym średniowieczu zaczyna się szerzyć kult tego świętego jako patrona zakochanych, najpierw w Anglii. Być może ma to związek z obyczajowością rycerską.
Święty nie jest w Polsce postacią nieznaną. Kilkanaście kościołów i klasztorów posiada jego relikwie. W Kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Chełmnie przechowywany jest fragment głowy świętego w relikwiarzu z XVII w. wykonanym na zamówienie pewnej szlachcianki jako wotum za uzdrowienie córki. Ciekawym miejscem jest też Sanktuarium św. Walentego w Bieruniu na Śląsku. Pątnicy przybywali tu z bliższej i dalszej okolicy ponad 300 lat, wypraszając modlitwami łaski i wstawiennictwo w sprawach chorób umysłowych i padaczki.
Od niedawna miejsca tego typu uwzględniają „miłosny” patronat św. Walentego. Na stronach Sanktuarium Przemienienia Pańskiego w Galewie, gdzie pielęgnuje się jego kult, można zapoznać się z treściami modlitw: „za miłość”, „za moją dziewczynę”, „za mojego chłopca”, „trafny wybór życiowego partnera”, „o wytrwałość w miłości” i szereg innych wprost odnoszących się do miłości dwojga ludzi. Na stronach Parafii katedralnej św. Mikołaja w Kaliszu znajdziemy tekst „litanii do św. Walentego” a także kilka krótkich „modlitw zakochanych”. Wypada więc odrzucić tezę o całkowitej areligijności Walentynek.
Walentynkowe „szaleństwo”
Podobno walentynkowe szaleństwo zaczęło się nad Wisłą od posyłania kartek pocztowych. Ta archaiczna dziś forma komunikacji pozwalała nieśmiałym zasygnalizować swoje uczucia. Część nadawców otrzymywała zapewne miłą odpowiedź. Można zatem powiedzieć, że patron pomagał potrzebującym. Prawie dwa tysiące lat zwracano się do świętych prosząc o wstawiennictwo w różnych sprawach. Modlono się głównie o zdrowie.
Patronat miłosny i zdrowotny można w przypadku św. Walentego połączyć. Nie dla żartu przypomnijmy, że metafora miłości jako choroby (często psychicznej) jest szeroko reprezentowana w tekstach kultury. Ketling w Panu Wołodyjowskim wygłasza przed Krzysią piękną orację: „Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną, a człek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad miłe imię na piasku pisze, a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada »nieszczęście!«... i ślochać gotów”.
Miłość to szczególna choroba. Ratunek może dać nam „odkochanie”, ale prawdziwe szczęście daje tylko miłość odwzajemniona.
dr Damian Kasprzyk
(Uniwersytet Łódzki, Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej)
Redakcja: Centrum Komunikacji i PR UŁ