Jakie to uczucie - znaleźć się nagle kilka metrów nad ziemią? Czy całe życie przelatuje ci przed oczyma?
Oczywiście, że przelatuje mi życie przed oczyma. Absolutnie. Mam lęk wysokości, każda wykonana akrobacja jest dramatem, który muszę wewnętrznie przeżyć. (śmiech)
Tak, jest to spore przeżycie. Z każdym wejściem na trampolinę trzeba na nowo przyzwyczaić się do ruchu obrotowego w jednej, drugiej czy trzeciej (sic!) osi, by móc potem zwolnić mózg z myślenia o tych podstawowych elementach i skupić się na bardziej zaawansowanych, które dopiero chcemy wprowadzić. Upraszczając - robiąc salto w tył, robimy obrót w jednej osi, nie ma tu większej filozofii. Jednak, gdy nie jesteśmy oswojeni z tym ruchem, to w momencie dodawania do niego obrotu wokół kolejnej osi, będzie to na tyle skomplikowane, że pogubimy się w powietrzu.
Niektóre ruchy, takie jak salto w tył, po dziesięciu miesiącach trenowania, są na tyle proste, że właściwie traktuję je jak oddychanie - wykonuję je bez myślenia o nich. Jeżeli jednak jest to coś, czego dopiero się uczę, wymaga to rzeczywiście sporego skupienia i przemyślenia kilku aspektów. Trzeba mieć na uwadze, by spiąć całe ciało, mieć kontrolę nad własnymi mięśniami, nad tym, z jakich elementów ciała wychodzi rotacja, w które miejsce pociągnąć rękoma, żeby ją spotęgować. Skręcić biodra, głowę. Paradoksalnie, to też jest ruch, który nadaje nam pęd! Co więcej, w pewnym momencie, całą tę rotację którą sobie nadaliśmy, trzeba wyhamować - przed samym wylądowaniem - ponieważ z założenia chcemy wylądować na nogach, a nie, na przykład, na twarzy. Co się często zdarza.
Sporo tu fizyki. Trampoliny poprowadziły cię na wydział Fizyki i Informatyki Stosowanej, czy wydział na trampoliny?
W zasadzie jest tu sporo fizyki, jednak to, że zacząłem uprawiać ten sport, to jednak czysty przypadek.
Studiując na tym wydziale, zacząłem postrzegać ten sport w nieco inny sposób - dopóki nie rozpoczęła nam się algebra liniowa, nie opisywałem rzeczy, które dzieją się ze mną w powietrzu w postaci obrotu wokół konkretnej osi, czy względem układu współrzędnych. Teraz, gdy myślę o danych ruchach, w głowie włącza mi się od razu myślenie przestrzenne.
A humanista poradzi sobie na trampolinach?
(śmiech) Myślę, że sobie poradzi - sam jestem tego przykładem. Mimo studiów inżynierskich jestem humanistą i rzeczywiście humanistą się czuję. Nie potrzeba zaawansowanej wiedzy technicznej, żeby dawać sobie radę w tym sporcie - w zasadzie, całość sprowadza się do samozaparcia i chęci przełamywania barier. Cała przyjemność płynąca z uprawiania z tego sportu płynie z tego, że trening wykonuje się właściwie nie myśląc o nim, bo jesteśmy tak bardzo skupieni na dobrej zabawie.
Właściwie, o jakim sporcie mówimy? Pod jakim hasłem wpisać skakanie na trampolinie do zainteresowań w CV?
To jest pytanie, które pojawia się nieprzerwanie, odkąd uczęszczam na treningi. Zdefiniowanie tego sportu jest niesamowicie trudne. Określam go mianem dyscypliny synkretycznej, łączącej w sobie elementy gimnastyki sportowej, akrobatyki powietrznej, parkouru i czegoś, co nazywa się trickingiem. W uproszczeniu - skakanie na trampolinach mogę zdefiniować jako wykonywanie akrobacji w powietrzu. Chociaż część akrobacji wykonuje się na materacu ze sprężynami i powietrzem, mogę je też przenieść na zwykłą, twardą nawierzchnię. Najprościej jest powiedzieć, że po prostu skaczę na trampolinie, i tak to wpisałem w CV.
Jak wygląda standardowy trening? Wchodzisz na salę - i co dalej?
Wejście na park zaczyna się od obowiązkowej, pięciominutowej rozgrzewki. Warto w szczególności rozgrzać stawy skokowe, szyję i partie ciała, które były już kiedyś kontuzjowane. Jeżeli chodzi o sam trening - mamy bardzo dużą dowolność. Ja początkowo lubię wejść na batut. Jest to charakterystyczna, biała trampolina, którą możemy kojarzyć chociażby z olimpiad. Splata się ją ze specjalnego materiału, który jest bardziej sprężysty, dzięki czemu wybija nas mocniej. Zaczynam od kilku layoutów - salt w tył z wyprostowanymi nogami - żeby przyzwyczaić się do pozycji głową do ziemi, obrotu w jednym kierunku oraz tego, jak trampolina mnie wybija. Dzięki temu mogę bezproblemowo przejść do bardziej zaawansowanych trików.
Przewija się tu sporo informacji. Zdradzisz, skąd je czerpiesz? Jak jako laik mogę wgryźć się w temat?
Problem polega na tym, że jest to dość niszowy sport, a w całej Łodzi mamy dosłownie jeden park trampolin. Żeby wgryźć się w temat, naturalnie, można szukać materiałów na YouTube, czy jakiejś sensowej literatury na ten temat, jednak wydaje mi się, że najlepiej jest znaleźć środowisko osób, które już funkcjonują w tym sporcie i umówić się z nimi na trening. Nie bać się tego, że są lepsi, tylko najzwyczajniej w świecie czerpać od nich rady albo poprosić, żeby Cię czegoś nauczyli. Z każdego treningu możesz wyciągnąć coś dla siebie i to, jak wiele się nauczysz, zależy wyłącznie od tego, jak bardzo będziesz w stanie przełamać swój strach i wyjść ze strefy komfortu. Umówmy się - idea wyskoczenia trzech metrów w górę i zrobienia pięciu obrotów w różnych osiach jest średnio komfortowym zjawiskiem.
Kosmicznym!
Kosmicznym, w rzeczy samej. Jest to bardzo ciekawy aspekt i moim zdaniem można zakwalifikować ten sport do kategorii ekstremalnych. W momencie, w którym przełamujemy się, by wykonać dany trik, dostajemy kosmiczną dawkę adrenaliny. Organizm się stresuje, boimy się. I gdy już wykonamy daną akrobację - nieistotne, czy w pełni poprawnie, czy nie do końca - to jest ten moment, w którym nadchodzi równie kosmiczna satysfakcja. Przełamaliśmy swój własny lęk przed wysokością, przed upadkiem. Przed myślą, że coś sobie zrobimy upadając w niewłaściwy sposób. Mimo, że przedtem sama myśl o wykonaniu danego tricku powodowała, że odbiliśmy się na trampolinie dwadzieścia razy przygotowując się do wykonania tricku i ostatecznie schodziliśmy z niej z myślą, że nie damy rady. I chyba to jest element tego sportu, który powoduje, że nieprzerwanie chcę go uprawiać, niezależnie od tego, jakie inne ciekawsze alternatywy miałyby się pojawić.
Materiał: Kamila Samolej